„W początkach lat osiemdziesiątych, po kilku latach doświadczeń pracy z ludźmi uzależnionymi wiedziałam już, że musi powstać Ten Dom. Do Punktu Konsultacyjnego coraz częściej przychodziła bowiem uzależniona młodzież, rodzice przyprowadzali kilkuletnie dzieci… Niewiele było wtedy osób, które kontakt małolatów z narkotykiem uważały za poważny objaw nieprzystosowania- początek tragicznej choroby. Branie narkotyków traktowano jako wybryk młodości. Tymczasem, nierzadko choroba ta kończyła się niepotrzebną, przedwczesną śmiercią. Nie można było czekać, aż nastolatek stanie się na naszych oczach starym, zdegenerowanym ćpunem, dla którego nie ma już prawie żadnej szansy.
W styczniu 1983 roku do baraku w centrum Gdańska, otrzymanego od władz miasta przyjechał szesnastoletni Rafał Pod koniec 1983 roku było Ich już czternaścioro mieszkających we wspólnym Domu. Uczyli się jak skutecznie poradzić sobie z narkomanią, wypracowali normy i zasady, wspierali się nawzajem, uczyli pokory wobec trudu wzajemnego bytowania, szacunku dla codziennych wysiłków, odwagi w borykaniu się z własną słabością…
A ja byłam z Nimi i tak jak Oni uczyłam się rozumieć, nie tracić cierpliwości i wiary, rozbudzać nadzieje. Tworzyliśmy razem wspólnotę ludzi, którzy chcąc siebie ocalić, odnaleźli sens swego istnienia muszą być gotowi do heroicznych wyczynów. Dzisiaj, po latach, wspominamy tamten czas, jako czas pięknej przygody. Nie pamiętamy bólu tamtych dni…
Zwyciężyliśmy! Z wilgotnego i surowego baraku bez światła i ogrzewania powstał ciepły, tętniący życiem Dom. Podczas piątej rocznicy stanowiliśmy już liczną grupę- Dom pękał w szwach. Podczas uroczystej społeczności mieliśmy łzy w oczach…
Udało się!
Niektórzy odpadli, ale była ich mniejszość… Stale jednak zgłaszali się nowi ludzie- coraz młodsi, którzy nie wytrzymywali już ciężaru nałogu. Zrezygnowali z nauki, zaprzepaścili zainteresowania, sprzedali ostatnią, ulubioną płytę; czuli się samotni, bezradni i zagubieni. Wielu z nich opuściło dla nałogu dom rodzinny, wałęsając się po ulicach, śpiąc na klatkach schodowych…
Trzeba było większego Domu i to jak najszybciej. Po żmudnych latach starań, dzięki zrozumieniu i życzliwości ówczesnych władz, oddano nam pod opiekę piękny, przestronny, ale całkowicie zdewastowany, zabytkowy dworek. Położony z dala od miasta znakomicie nadawał się dla naszych celów. Trudno jednak było w nim zamieszkać- kompletna ruina. Nie mieliśmy wyboru, mieliśmy natomiast kolejną szansę.
W marcu 1988 roku rozpoczęliśmy budowanie Nowego Domu. Pracy było dużo, a wszystko zależało od nas samych. No i było nas więcej- najpierw ponad dwadzieścia, a później ponad trzydzieści osób leczących się z narkomanii. Codziennie toczących walkę z samym sobą, pokonując niewygody, znaczenie i własną niemoc. Niewielu wierzyło, że nam się uda. Często słyszałam, iż szaleństwem jest wyobrazić sobie, aby grupa dzieci- w dodatku chorych- wytrzymała w takich warunkach. Nie mówiąc już o tym, że będzie w stanie przywrócić pałacykowi dawną świetność.
A ja wiedziałam, że Im- tym moim dzieciom- wyjdzie, że wyjdzie nam razem… Ja już z Nimi tworzyłam, brałam udział w tej walce o własną godność, o Ich własne życie, o sens istnienia. Ileż w tym symboliki- podnieść coś z ruin, stworzyć na nowo.
Samodzielnie…
Dzisiaj, po dwudziestu latach, tym wszystkim młodym ludziom, którzy odnaleźli w naszym Domu siebie- zwyciężając śmiertelny nałóg- jestem wdzięczna za to, że mogłam być tych zmagań świadkiem, że mogłam doświadczyć radości i smutków we wspólnocie ludzi, którzy nie mieli nic do stracenia… Jestem wdzięczna za siłę, którą w sobie mam, za radość istnienia, za niezłomną wiarę w człowieka i niegasnącą nadzieję.
Wszystkim, z którymi los pozwolił mi być przez te dwadzieścia lat, serdecznie dziękuję”
Jola Koczurowska
O Matarni pisało się już w XIV w. Jako parafia swym zasięgiem obejmowała i nadal obejmuje okoliczne wsie i osady. Niektóre z tych wsi, jak np. Złota Karczma, Kokoszki, Bysewo i inne stały się dzielnicami Gdańska tak jak i sama Matarnia.
Pierwsze odszukane przez nas wzmianki o naszym Domu pochodzą z XVIII w. Był on kilkakrotnie przebudowywany, a ostateczny kształt, który możemy obecnie podziwiać, nadał mu pod koniec XIX w. Otto Romer- ostatni przedwojenny właściciel.
Dworek w stylu pruskim, bo tym właśnie jest nasz budynek, przechodził po wojnie z rąk do rąk. W swej powojennej historii nie miał ani jednego dobrego gospodarza. Nikt nie remontował budynku- wszyscy go eksploatowali.
W 1988 roku zaczęła się nowa karta w dziejach tego zabytkowego obiektu, który jest tylko jedną z niewielu części zabytkowego kompleksu dworsko- parkowego. Dom był przeznaczony do rozbiórki. Nie został rozebrany tylko dlatego, że ludzie kochający zabytki postanowili dać mu ostatnią szansę i przekazali budynek naszemu Ośrodkowi. Jakież było zdumienie i radość władz miasta w rok później, gdy okazało się, że budynek ma zrobione nowe fundamenty i dach, a znaczyło to tyle- dworek został uratowany.